Hej!
Jeśli śledzicie mnie od jakiegoś czasu (dłuższego :P) wiecie, że jestem wielką fanką pomadek, ale też róży. Uważam, że potrafią one dodać życia nawet najbardziej nudnemu i nijakiemu makijażowi i sprawiają, że w jedną chwilkę wyglądam na młodsze, zdrowsze i bardziej wypoczęte.
Wiem, jak trudno osobom z trądzikiem czy przebarwieniami/bliznami potrądzikowymi, rumieniem i egzemą trudno jest przekonać się do róży. Sama podchodziłam do tego kosmetyku po macoszemu i teraz bardzo żałuję – nie używałam też wtedy bronzera i moja twarz była płaska, bez wyrazu. Po prostu byle jaka.
Odkąd nauczyłam się dobierać odpowiednie odcienie tego kosmetyku pasujące do mojej urody stosuję go codziennie i nie ma w tym przesady. Kilka tygodni temu, razem z pomadkami, które opisywałam Wam kilkanaście dni temu w oddzielnym wpisie, dotarły do mnie róże Lily Lolo. Wybrałam dwa odcienie, na które normalnie pewnie bym się nie zdecydowała – Ooh la la i Rosebud. Jesteście ciekawi, czy się do nich przekonałam? Jak oceniam jakość róży sypkich Lily Lolo? Zapraszam!
Obietnice producenta
Rosebud
Połyskujący ciemno-różowy róż dający efekt naturalnych rumieńców.
Rosebud to wymarzony odcień na wieczór. Jest on nieco ciemniejszy niż
większość naszych róży. Pomalowane nim policzki są lekko połyskujące i
tym samym przepięknie podkreślone. Rosebud zasługuje również na uwagę ze
względu na swoją wielofunkcyjność i to, że użyty w odpowiedniej ilości
doskonale pasuje do każdej cery.
Rosebud to wymarzony odcień na wieczór. Jest on nieco ciemniejszy niż
większość naszych róży. Pomalowane nim policzki są lekko połyskujące i
tym samym przepięknie podkreślone. Rosebud zasługuje również na uwagę ze
względu na swoją wielofunkcyjność i to, że użyty w odpowiedniej ilości
doskonale pasuje do każdej cery.
Ooh la la
Zachwycający, różowy róż do policzków, dający satynowe
wykończenie. Nakładaj go na tzw. „jabłuszka” policzków, by uzyskać efekt
zdrowych, naturalnych rumieńców. Ten niezwykle dziewczęcy odcień różu
odejmie lat i doda uroku.
wykończenie. Nakładaj go na tzw. „jabłuszka” policzków, by uzyskać efekt
zdrowych, naturalnych rumieńców. Ten niezwykle dziewczęcy odcień różu
odejmie lat i doda uroku.
- nie zawiera drażniących substancji chemicznych, nanocząsteczek,
parabenów, tlenochlorku bizmutu, talku, sztucznych barwinków,
syntetycznych substancji zapachowych i konserwantów - naturalny i delikatny
- lekka i jedwabiście gładka konsystencja
- daje subtelne wykończenie; bardziej intensywny efekt można uzyskać nakładając kilka warstw
- 100% naturalny
Opakowanie
Opakowanie bardzo przypomina te od podkładu, jest jednak mniejsze i bardziej płaskie. W środku posiada zamykane sitko z możliwością regulowania ilości otwieranych oczek. Całość działa sprawnie, nie zacina się, jest estetycznie wykonana.
Samo opakowanie ma matowe, satynowe wykończenie, co nadaje mu zarówno uroku, jak i elegancji. Na spodzie owalnego pojemniczka znajduje się nazwa konkretnego odcienia różu, termin przydatności po otwarciu oraz waga kosmetyku.
W opakowaniu znajduje się 3 gramy różu.
Skład
Rosebud
MICA (mika – minerał odbijający światło, który optycznie poprawia wygląd skóry), SILICA (krzemionka – wchłania sebum, chroni przed nadmiernym powstawaniem sebum i nieestetycznym błyszczeniem się skóry) [+/- CI 77491 (IRON OXIDE), CI 77499 (IRON OXIDE), CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE)] (naturalne barwniki – tlenek żelaza na różnych stopniach utlenienia i dwutlenek tytanu)
Ooh la la
MICA (mika – minerał odbijający światło, który optycznie wygładza skórę i poprawia jej wygląd) [+/- CI 77492 (IRON OXIDE), CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CI 75470 (CARMINE)] (barwniki – tlenek żelaza, dwutlenek tytanu, czerwień karminowa)
Jak widzicie składy są krótkie i naturalne. Występuje w nich tylko mika, krzemionka i barwniki pochodzenia naturalnego. Dzięki temu kosmetyk jest przyjazny dla skóry, nie zapycha i optycznie poprawia jej wygląd. Dodatek krzemionki sprawia, że róż utrzymuje się świetnie nawet na cerze tłustej i będzie utrzymywał się na niej przez wiele godzin. Dodatkowo, dzięki temu, że róże te oparte są wyłącznie na mineralnych składnikach praktycznie nie mogą się zepsuć – nie sugerowałabym się datą ważności – można używać ich zdecydowanie dłużej, jeśli przechowujecie je i korzystacie z nich w odpowiedni sposób.
Pigmentacja
Pigmentacja to jeden z ważniejszych czynników przy wyborze dobrego różu. Miałam już kontakt z mineralnymi odpowiednikami tych kosmetyków i wiem, jak mocno są napigmentowane. Należy obchodzić się z nimi delikatnie, strzepywać nadmiar i nie nabierać zbyt wiele produktu na pędzel, ponieważ mogą stworzyć plamy o intensywnej barwie. Ja najczęściej aplikuję je pędzlem z włosia naturalnego, który odbiera im nieco krycia i w razie potrzeby dokładam kolejne warstwy. Swatche wykonywałam korzystając z niewielkiej ilości kosmetyku i przeciągając palcem po skórze tylko raz! Spójrzcie na te intensywne barwy!
Trwałość
Od różu, jak i od całego mojego makijażu wymagam nienagannej trwałości. Nie zależy mi na tym, aby był on w nieskazitelnym stanie przez 24 godziny, ale 8 godzin to dla mnie minimum – na zajęciach potrafię ich spędzać i 12 i nie chciałabym straszyć kolegów spływającym podkładem (myślę, że koleżanki by się nie bały, bo wiedziałyby o co chodzi) xD
Róże trzymają się na skórze od momentu nałożenia, do zmycia make-upu. Raczej nie mają tendencji do blednięcia, chociaż czasem, kiedy pocieram w ciągu dnia policzki, potrafią się nieco zetrzeć, co jest sytuacją zupełnie normalną. Ich trwałość mi odpowiada.
Dostępność
Róże, jak i inne kosmetyki Lily Lolo znajdziecie stacjonarnie w showroomie marki na ulicy Ciołka. Dostępne są także w sklepie internetowym oficjalnego polskiego dystrybutora – costasy.pl, a także w wielu internetowych drogeriach i sklepach oferujących naturalne kosmetyki.
Cena
Każdy z róży kosztuje w cenie regularnej 51.20 zł. To dobra cena, mając na względzie wydajność tego kosmetyku i jakość jego wykonania. W podobnej cenie kupowałam jeden z moich ulubionych róży Bourjois, dlatego nie uważam, że jest ona zbyt wysoka.
Moja opinia
Jak wspominałam we wstępie tego posta po róże sięgam regularnie i, jak na razie, nie wyobrażam sobie bez nich makijażu. Nie jest to mój pierwszy kontakt z tymi od Lily Lolo – dawno temu recenzowałam Wam In the Pink, czyli wersję prasowaną, która niemal codziennie gościła na moich zaróżowionych polikach.
Wybrałam dwa odcienie, które miały pomóc mi wyjść ze strefy komfortu – jeśli bym w niej została wybrałabym satynowy i połyskujący róż 😛 Zdecydowałam się jednak na kolory, w których do niedawna nie pokazałabym się poza domem.
Ooh la la to kolor niesamowicie dziewczęcy – koralowo – brzoskwiniowy z niewielką dozą różu. Jest satynowy i pięknie ociepla skórę nie podkreślając blizn i przebarwień, a także popękanych naczynek, za co jestem mu wręcz wdzięczna. Jest mocno napigmentowany, ale nakładany lekką ręka daje niezwykle delikatny efekt, co możecie podejrzeć na zdjęciach niżej. Myślałam, że będzie to typowa pomarańczka, której nigdy nie użyję, natomiast jest to niekwestionowany ulubieniec kwietnia! Widziałam go na blogach i wiem, że wiele dziewczyn ma co do niego podobne zdanie – wcale się temu nie dziwię 🙂
Rosebud to natomiast odcień ciekawy i niespotykany – nie widziałam jeszcze takiego w gamie innych marek. Ma malinowo – buraczaną podstawę, raczej o chłodnym zabarwieniu, ale wtopione są w nią złote, malutkie drobinki, które ostatecznie ocieplają skórę. Jest to kolor wielowymiarowy, który zmienia się w zależności od padającego światła. Raz jest ceglasty, raz malinowy, ciemniejszy, jaśniejszy. Jego tonacja również ulega zmianie i tak z zimnego może zmieniać się w neutralny, a nawet ciepły. Niestety żadne ze zdjęć nie oddaje jego charakteru – to prawdziwy kameleon i musicie uwierzyć mi na słowo.
Od strony technicznej nie mam tym różom nic do zarzucenia – są świetnie napigmentowane, dobrze się utrzymują i rozcierają. Nie powodują powstawanie zaskórników i wyprysków – nie działają aknegennie i komedogennie. Są przyjazne dla skóry, maja naturalny, prosty skład, dzięki któremu są w stanie przetrwać długie lata w nienaruszonym stanie. Ich opakowania są funkcjonalne i sprawdzą się nawet w podróży. Na policzku rozkładają się równomiernie, a efekt, jaki chcemy dzięki nim osiągnąć można potęgować. Jestem nimi pozytywnie zaskoczona i na pewno będą mi towarzyszyć jeszcze przez długi czas.
W rzeczywistości odcienie te są nieco chłodniejsze, ciężko było mi dostosować temperaturę i balans bieli ;/ Zdjęcie bez filtra.
Czy kupię ponownie?
Mam ochotę sięgnąć po więcej odcieni, szczególnie po te, które wyżej zeswatchowałam 😀 Jestem oczarowana tymi różami, ich plastycznością, ciekawymi odcieniami i trwałością. Coś czuję, że na tych dwóch moja przygoda się nie zakończy.
Niżej możecie zerknąć na to, jak róże wyglądają na policzkach. Zdjęcia nie posiadają nałożonego filtra.
Wiem, że na ostatnich zdjęciach wyglądam jak czopek, ale nie umiem robić sobie zdjęć, a do tego popsuł mi się autofocus 😛
Jak podobają Wam się te róże? Jest to niezbędny element Waszego makijażu, czy może zazwyczaj go odpuszczacie?
Pozdrawiam, miłego weekendu, do niedzieli!